Jesteśmy solą tej ziemi!

Każda wycieczka Stowarzyszenia Zakorzenieni w kulturze ma temat przewodni. To dobry pomysł, aby zawęzić zwiedzanie do pewnego meritum, bo wiadomo, że jednego dnia nie da się zobaczyć wszystkiego. I tak było tym razem, gdy Andrzej Haligowski zarysował temat kolejnej wycieczki. Zrobiło się od razu rodzinnie, bo tematem przewodnim okazała się sól, która w naszej rodzimej tradycji ma bogatą historię, a powitania chlebem i solą świadczą o polskiej gościnności. Dlatego też myśl przewodnia sama ukształtowała tytuł wyprawy, w którą wyruszyliśmy 1 września br. Droga daleka, ale uczestnicy wyprawy okazali się godnymi towarzyszami i cały autobus od pierwszej chwili rozbrzmiewał gromkim śmiechem. Na początku powodem radości okazał się czarny wór, w którym ukryliśmy drobne podarki, dla wszystkich, którzy słuchając uważnie historii odpowiedzą na pytanie przygotowane przez Danutę i Andrzeja Haligowskich. Później okazało się, że zagadki z przeszłości do najłatwiejszych nie należały, ale wytrawni towarzysze podróży zaskoczyli nas, jak zawsze pozytywnie, i odpowiedzieli na wszystkie pytania.

Wracając jednak do pomysłu wędrówki, nalży wspomnieć, że w pierwszej kolejności pojechaliśmy do Zamku w Wiśniczu. Jego powstanie wiąże się z działalnością ekonomiczną Kmitów herbu Szreniawa. Ma on formę regularnej, czteroskrzydłowej budowli z dziedzińcem i czterema wieżami. Fundatorem warownej siedziby był Jan Kmita, sprawujący w latach 70. XIV urzędy starosty sieradzkiego, ruskiego i krakowskiego. Po raz pierwszy istnienie zamku poświadczają rachunki żup bocheńskich z 1396 r. Wzniesiony w tym czasie zamek pełnił funkcję obronnej rezydencji właściciela. Rezydencja pozostawała w posiadaniu Kmitów aż do śmierci Piotra Kmity w 1553 r. Od r. 1554 zamkiem władali Barzowie i Stadniccy, a w roku 1593 nabył klucz wiśnicki Sebastian Lubomirski, który wystarał się u cesarza Rudolfa II o przyznanie mu tytułu „hrabiego na Wiśniczu”. Jego syn Stanisław w latach 1615-21 przebudował rezydencję i umocnił pięciobokiem fortyfikacji bastionowych według projektu Macieja Trapoli. Obecnie uwagę zwraca też barokowa brama wjazdowa w formie łuku tryumfalnego, która powstała w 1621 r. Lubomirski był też fundatorem obronnego klasztoru karmelitów bosych, wzniesionego na południe od zamku, na terenie ogrodu zamkowego, oraz założycielem miasta Nowy Wiśnicz w 1616 r. Ile dni bronił się zamek w Wiśniczu w czasie potopu szwedzkiego? W czasie potopu szwedzkiego zamek poddał się bez walki Szwedom, ponieważ zabrakło dowódcy zgromadzonego w nim wojska. W posiadaniu Lubomirskich Wiśnicz pozostawał aż do połowy XVIII w. Wówczas stał się własnością Sanguszków, a później Potockich i Zamoyskich. Po pożarze w  1831 r. został opuszczony i zaczął popadać w ruinę. Od całkowitej dewastacji uchroniły zamek remonty podjęte przez Zjednoczenie Rodowe Lubomirskich, które odkupiło w  1901 r. swą dawną siedzibę. Po II wojnie światowej zamek został upaństwowiony. Do gruntownej odbudowy i restauracji wspaniałej niegdyś magnackiej rezydencji przystąpiono w  1949 r. Zamek, wraz z innymi zabytkami Nowego Wiśnicza tworzy niepowtarzalny zespół zachwycający bogactwem relacji widokowych i kompozycyjnych, wielością wątków artystycznych i historycznych, różnorodnością i jakością form stylowych oraz kontekstów kulturowych. Do dzisiaj jest to jeden z największych i najpiękniejszych zamków, a dzięki swojej budowie uzyskał miano „małego Wawelu”. Współcześnie zamek można też zwiedzieć w Bastionie VR,  który przedstawienia odległą historię przy pomocy najnowszych technologii wizualnych. Dodatkowymi atrakcjami są elementy Zamkowej Akademii Historii w postaci warsztatów sarmackich, alchemicznych, rycerskich i kulinarnych, bo to właśnie na Zamku w Wiśniczu powstała pierwsza polska książka kucharska zawierająca aż 300 przepisów. I do dzisiaj ją można nabyć. Najstarsza kucharska książka w Polsce pt. Compendium ferculorum albo zebranie potraw… została napisana w 1682 roku przez Stanisława Czernieckiego, sekretarza i dworzanina księcia Aleksandra Michała Lubomirskiego. Jest to niezwykle cenny zbiór przepisów kulinarnych stosowanych w bogatej kuchni staropolskiej. Już samo czytanie receptur kulinarnych stanowi ucztę intelektualną i przysparza wiele radości, gdyż język staropolski dosadnie wybrzmiewa duchem epoki. W książce jest niezwykle rozbudowany, jak na obyczaje kulinarne tej epoki, dział potraw postnych, czyli przyrządzanych bez użycia tłuszczów zwierzęcych, mięsa i bez nabiału. Dzieło Czernieckiego, którego fragmenty cytował nawet Adam Mickiewicz w Panu Tadeuszu, zachowało swoją atrakcyjność do dziś.

Rozsmakowani historią Zamku w Wiśniczu udaliśmy się w dalszą podróż. Niedługo i niekrótko, po prostu jak w sam raz, minął krótki czas i znaleźliśmy się pod Kopalnią soli w Bochni. Obecnie większość z nas nie jest w stanie wyobrazić sobie posiłku przygotowanego bez soli. Co więcej, sól jest wszechobecna. Można powiedzieć, że znajdziemy ją prawie w każdym produkcie spożywczym. Powód jest prosty, obecnie jest tania, a do tego oczywiście nadaje smak potrawom. Co więcej, współcześnie, w okresie zimowym  sól wysypywana jest tonami na drogi. I prawie nikt się tym nie przejmuje. Wszelako w dawnych czasach było zupełnie inaczej. Sól była produktem ekskluzywnym. Już nawet w Starym Testamencie można dowiedzieć się, że sól była jednym z cenniejszych produktów składanym w ofierze Bogu. Natomiast Rzymianie czasami solą wypłacali żołnierzom żołd. W Tybecie podobno wybijano z soli monety. Natomiast w Europie, w okresie średniowiecza ten, kto miał dostęp do pokładów soli, ten miał władzę.  I tak dojeżdżamy do Bochni, gdzie sól pozyskiwana była już w czasach najdawniejszych, która powstawała po odparowaniu nadmiaru wody z solanki. Dopiero w roku 1248 odkryto ogromne pokłady soli kamiennej. Legenda głosi, że to za przyczyną pierścienia św. Kingi, która była córką króla węgierskiego Beli IV i księżną krakowską oraz sandomierską, jako żona Bolesława Wstydliwego.   Zgodnie z nią, pokłady soli w Bochni i Wieliczce, są darem Kingi dla Polski. To właśnie w Bochni odnaleziono jej pierścień zaręczynowy, który wrzuciła do szybu w kopalni Marumuresz. A tak na marginesie, warto dodać, że do jej zaręczyn doszło już w wieku pięciu lat, natomiast ślub odbył się, gdy była dwunastolatką. Wraz z mężem złożyła śluby czystości, co zapewniło Bolesławowi jego nieprzychylny przydomek. Kinga słynęła z pobożności, wspierała Kościół, przypisywano jej też istotny wpływ na rozwój polskiego górnictwa. I tak w 1248 roku stawili się w Bochni pracownicy Bolesława V Wstydliwego, którzy zaadaptowali stare studnie solankowe i przekształcili je w pierwsze szyby kopalniane. Od tego momentu wydobycie ruszyło z kopyta, a kasa skarbca w Krakowie zaczęła pęcznieć. Jednak cały czas obrót solą nie był uregulowany, co tradycyjnie w takich sytuacjach ułatwiało pewne nadużycia. Dopiero po przejęciu władzy przez Kazimierza Wielkiego wszystko zostało unormowane, bo na mocy ordynacji solnej przekształcono kopalnie soli w Bochni i w Wieliczce w przedsiębiorstwa królewskie. Określono zasady produkcji i sprzedaży soli, tak by tylko ograniczona ilość była dostępna na rynku. Powodowało to, że cena białego złota była zawsze wysoka. Powołano żupników, czyli urzędników zarządzających kopalniami. Nie zapomniano także o górnikach, którzy zostali wzięci pod specjalną opiekę. Ustalono im wysokość zarobków i zagwarantowano zasiłki w razie wypadku. A nawet założono szpital, w którym mogli liczyć na bezpłatną opiekę zdrowotną. Dzięki tym zabiegom kopalnie soli w Bochni zaczęły przynosić olbrzymie zyski. To właśnie dochód z soli przyczynił się do przydomku Kazimierza Wielkiego i pozwolił mu zamienić Polskę drewnianą na murowaną. Sól była nazywana „białym złotem” i też taką miała wartość. Nie dziwi więc fakt, że kary za przywłaszczenie soli były okrutne. Każdy górnik złapany na przywłaszczeniu bryłki soli w najlepszym przypadku tracił tylko dłonie. W najgorszym tracił życie. Wieki mijały, a kopalnia nadal wydobywała. Dopiero pod koniec XX wieku złoża zaczęły się wyczerpywać i zaniechano wydobycia na skalę przemysłową. W roku 1990 zakończono wydobycie. Nie oznacza to jednak, że kopalnia przestała funkcjonować. Już w 1981 roku wpisano do rejestru zabytków historyczne wyrobiska i udostępniono je zwiedzającym. W roku 2013 Kopalnię Soli w Bochni wpisano na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

Jak już pisałam na wstępie, jesteśmy solą tej ziemi, więc odważnie wsiadaliśmy do wind górniczych by zjechać pod ziemię. Skrzypiało, dmuchało i było dodatkową atrakcją zsuwać się tak głęboko pod ziemię, w ścisku, z radością i przerażeniem. Taka gratka turystyczna, gdzie przez chwilę jest ciemno, klaustrofobicznie i strasznie. Tak jak właśnie w Bochni. Na tej wycieczce było nas dużo, więc zaopiekowało się nami dwóch przewodników i i podzielono nas na dwie grupy. Mamy szczęście do dobrych ludzi i ich profesjonalizmu, bo opowieści zarówno w Zamku w Wiśniczu, jak i pod bocheńską ziemią były profesjonalne i do tego rewelacyjne, pełne smaczków historycznych i ciekawostek, niekoniecznie zapisanych w starych księgach. Powtarzające się gromkie wybuchy śmiechu potwierdzały, tylko ten fakt. I zarówno w murach Zamku, jak i kopalnianych tunelach niosły się echem dobrych wiadomości. Po pierwszych krokach podziemną trasą usadzono nas (gęsto i gęsiego, a do tego okrakiem) w  kolejce „Kuba”, która rozwozi zwiedzających. Nazwano ją tak na cześć ostatniego konia, który pracował w kopalni. Porusza się ona na głębokości 176 metrów pod ziemią, a do tego przejeżdża przez środek kaplicy w kopalni. Jest to jedyne miejsce na świecie, gdzie przez kościół przejeżdża pociąg i jest jedną z wielu ciekawych atrakcji Kopalni Soli w Bochni. Opowieści naszych sympatycznych przewodników wzbogacały projekcje multimedialne, które ukazują życie i pracę dawnych górników i motywy działalności dawnych władców. Niesamowite wrażenie robią stare wyrobiska, które zostały zaadaptowane na boisko do koszykówki, sale restauracyjne i miejsca noclegowe. Znajdują się one 248 metrów pod poziomem terenu, a dostać można się do nich za pomocą pochylni lub 140-metrowej zjeżdżalni, która niestety była w remoncie.

Wiecie, że spędzając godzinę w kopalni soli, wdychamy tyle jodu, ile byśmy wdychali przez tydzień nad morzem. Nie dziwi więc, że wielu chętnych decyduje się spędzić tutaj noc, a my po kilku godzinach zwiedzania zaparkowaliśmy na obiad. Do dzisiaj w polskim słownictwie pozostały ślady dawnej wartości soli. Przykładem jest chociażby wyrażenie – „Słono za coś zapłacić”. I tak na podsumowanie chciałabym przestrzec przed rozsypywaniem soli, bo kojarzy się ona z nieszczęściem, ale witać chlebem i solą możemy się każdego dnia, bo to wyraz największego szacunku.

I tak wycieczka od rana do nocy upłynęła nam szybko i wesoło, a sól tej ziemi przyniosła nam radość i wytchnienie. Ja ze swej strony dziękuję Wszystkim, którzy tego dnia spędzili z nami ten czas. To był dobry czas!

Dziękuję bardzo serdecznie Danucie i Andrzejowi Haligowskim za przygotowanie wycieczki i pamiątkowe zdjęcia z kolejnej wyprawy Stowarzyszenia Zakorzenieni w Kulturze pn. „Turystycznym szlakiem Strzyżowa – Jesteśmy solą tej ziemi!”. Dziękuję Panu Zbigniewowi Loch – Transport Zbyszko z Połomii, za szczęśliwą podróż autokarem i bezpieczny powrót do domu. No cóż, kolejna wyprawa za nami, a gdzie będzie kolejna? Szukajcie plakatów na stronie Stowarzyszenia https://zakorzenieniwkulturze.pl/ i fb.

Do zobaczenia wkrótce!

 

Urszula Rędziniak

Prezes Stowarzyszenia

Zakorzenieni w kulturze

 

fot. Andrzej Haligowski

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *